Popularne posty

wtorek, 8 kwietnia 2014

Pomiędzy duszami I: Bleakhill

Bleakhill

 Powoli i cicho stąpała po drewnianej podłodze złożonej ze starych i mocno wysuszonych paneli. Ze ścian spoglądały na nią ponure oczy kolejnych właścicieli tego dworku. Oczy, które jakby karciły ją i jednocześnie nie dowierzały, że ta mała istotka odważyła się wyjść w środku nocy ze swojego łóżka.
 Przechodziła ostrożnie, aby nie obudzić  nikogo z domowników, obok coraz starszych obrazów i starała się już nie patrzyć w Ich oczy. Twarze tych ludzi były w większości surowe, jakby ogorzałe od wiatru i słońca prażąco niemiłosiernie w tych rejonach Oklahomy. Widać było, że ci ludzie to pierwsi koloniści tych ziem. Osoby bezwzględne i…
 Nagle podskoczyła jak oparzona i przypadła do ściany… Powolne kroki starego człowieka rozbrzmiewały głucho wśród korytarzy. Zaczęła powoli iść w stronę klatki schodowej, dużo ostrożniej niż poprzednio. Nie chciała natknąć się na nikogo, bo pewnie wyciągnięto by z tego surową karę… bardzo surową. Tu było najgorzej ze wszystkich miejsc w których była,  a które musiała nazywać domem…
 Przystanęła nasłuchując. Sapała lekko, ale to nic dziwnego. W końcu ile mogą znieść małe nóżki pięciolatki? Skrzypienie drewna znów zaczęło być słyszalne, a nawet zaczęła być widoczna wysoka postać w smokingu. Przez którą czuła tyle strachu.
 Odetchnęła lekko poznając w starym człowieku jedyną przychylną jej w całej posiadłości osobę. Starego lokaja państwa Greenwood pana Samuela. Starzec lekko utykał na lewą nogę, ale zawsze był najbardziej niezastąpioną osobą w całym dworku. Tak przynajmniej twierdziła Pani, ale ona musiała odejść. Inni ją ukarali za to, że z nią rozmawiała. Niektórzy z nich byli naprawdę okrutni. Ale Samuelowi nie zakażą odejść pewnie dlatego, że zbyt się go boją. Pomyślała, przyglądając się ponurej postaci o twarzy pooranej setkami bruzd. Oraz o oczach pełnych wielkiego spokoju i wiedzy… o czymś. Tylko o czym?
-Dokąd się panienka sama wybiera? – zapytał spokojnym, głębokim głosem majordomus.
-Nnna spacer… To znaczy do kuchni. – wydusiła dziewczynka jąkając się.
-Panienka się mnie boi? Przecież nie gryzę.
-Nie, ale… może Pan o tym powiedzieć pani Bane…
-Ehh… to byłoby dość trudne, moja mała… - powiedział ze śmiechem i wskazał ręką drzwi jadalni.
-Naprawdę? Obiecuje Pan? – wyszeptała z entuzjazmem.
-Tak. A to ze względu na przyjaźń, którą darzę panienkę i na to jak was tu traktują. – westchnął otwierając drzwi.
-Nie jest tak źle jak by się Panu mogło wydawać… - skłamała.
 Na samą myśl o karach małe serce załopotało… Teraz jest jeszcze mała i jest szansa, że ktoś ją weźmie, mówiły koleżanki z pokoju. Często jej się śni, że ma normalną rodzinę. Od czasu do czasu bywa, że ma w nich rodziców, a kiedy indziej też rodzeństwo… Z którym bawi się, rozmawia i…
 To tylko marzenia, nikt jej nie weźmie… pewnie dlatego, że wszyscy chcą adoptować małe blondynki o niebieskich oczach. Takie najlepiej wyglądają na zdjęciach, które wiesza się w salonie nad kominkiem i pokazuje znajomym.
-Nie martw się panienko. Kiedyś ktoś cię na pewno przygarnie.
-Naprawdę Pan tak myśli? – zapytała ponurym głosem.
-Tak. Bezwątpienia tak. I to niedługo. Bardzo niedługo.
-Skąd niby może Pan to wiedzieć? – powiedziała z powątpiewaniem mała.
-Swoje wiem panienko, dużo przeżyłem. – powiedział z uśmiechem – A z tego co pamiętam chciała panienka coś zjeść. – po chwili bardziej poważnie – A właściwie czemu panienka jest taka głodna? Nie karmią was? – zapytał z przestrachem.
-Karmią tylko…
-Co panienko?
-Mało jest na śniadanie, obiad, a kolacji prawie nam nie dają. – wyszeptała pochylając głowę.
 Stary Samuel  zbladł na twarzy jeszcze bardziej o ile to możliwe. W jego oczach się gotowało, jakby to było samo piekło. Dwie kule czystego ognia… trudno było na niego patrzeć jednak dziewczynka spoglądała na niego łagodnym okiem. Nie chciała, żeby się na nich złościł nawet jeśli faktycznie są dla nich źli.
-Panie Samuelu proszę się na nich nie złościć.
-Jak panienko skoro oni… oni…  - mówił ciągle rozgorączkowany.
-Proszę. – powiedziała robiąc oczy kota ze „Shreka”.
-Dobrze. – powiedział stary człowiek wzdychając ciężko – Jednak nie rozumiem panienko czemu nikt panienki wcześniej nie adoptował. – powiedział po chwili z uśmiechem.
-Eh… - westchnęła ciężko.
 Kuchnia do której weszli nie różniła się niczym innym od tych, które macie w domach. Przy palnikach ściana, jak w prawie każdym domu, obłożona była małymi białymi kafelkami. Wszystkie szafki, kredensy, stoły i krzesła pochodziły chyba jeszcze z romantyzmu.
 Jednak jedno trzeba było przyznać sprzątaczkom w sierocińcu Bleakhill. Wszystko było zakurzone jak cholera, żaden skrawek jakiejkolwiek powierzchni nie był czysty. Pośród tego pyłu wyróżniały się jedynie białe talerzyki zastawione dla dzieci już wieczorem na śniadanie. I oczywiście błyszczące wśród nich srebrne sztućce, które zostały w dworku jeszcze po starych właścicielach.
 W pomieszczeniu tym jedzenie można było znaleźć w wielkiej lodówce poobwieszanej małymi najczęściej wesołymi obrazkami. Wśród nich wybijały się rysunki małej dziewczynki. Widać było, że bardzo mocno, dużo mocniej niż inne dzieci przeżywała brak rodziców. Żadna z jej postaci nie była uśmiechnięta, a tym bardziej wesoła. Jakby ktoś wyssał z niej całe szczęście. Szkoda człowieka nie uważacie?
 Rozglądając się po lodówce dziewczynka znalazła wreszcie to czego szukała. Nutella! Wyjęła kromkę chleba i nóż, jednak masło czekoladowe stało na najwyższej półce w lodówce.
-Panie Samuelu czy mógłby Pan podać mi ten słoik? – zapytała wskazując pojemnik.
-Panienko…
-Przepraszam Panie Samuelu. – powiedziała czerwieniąc się – Zapomniałam…
-Nic nie szkodzi drogie dziecko. – odpowiedział ponury – Niestety już się przyzwyczaiłem.
-Irit czy mógłbyś podać mi ten słoik?
 Nutella spadła z półki prosto w drobne ręce dziewczynki, która zaraz zabrała się za otwieranie. Stary majordomus przyglądał się całej scence z niewzruszonym wyrazem twarzy.
-Dziękuję, Irit! – pisnęła dziewczynka w pustkę.
-Nie rozumiem jak wy możecie jeść to paskudztwo, za moich czasów dzieci zajadały się karmelkami. A nie jakąś czekoladą ze słoika. Panienko…
-Panie Samuelu, ja to lubię i będę bardzo długo, bo to jest przepyszne. I smaczne.
-Panienko – stary człowiek chrząknął – jak coś może być jednocześnie przepyszne i smaczne skoro to jedno i to samo.
-No tak… - dziewczynka pochyliła głowę, ni to zawstydzona, ni to rozbawiona gderaniem starego człowieka.
 Nagle kiedy dziewczynka kończyła już jeść rozległ się donośny dzwon wielkiego zegara ustawionego w holu. Zadźwięczało tylko jedno uderzenie i po chwili rezonowania zamilkł na następną godzinę.
-Jak słyszałaś muszę już iść panienko. Mój czas dzisiaj minął. Sama trafisz do swojego łóżka panienko?
-Tak, dziękuję. Do zobaczenia Panie Samuelu, do jutra.
 Stary człowiek wstał z krzesła, które pod nim nie zaskrzypiało i powoli ruszył jedynym korytarzem po dębowych deskach. Które zwykle skrzypiały bardzo głośno, bo w końcu pamiętają jeszcze jego życie.
 Majordomus wchodząc w cień zdążył jeszcze rzucić szeptem za siebie kilka smutnych słów.
-Zobaczymy się, ale niestety nie jutro, ani pojutrze, ani nawet za miesiąc. – i zniknął w swoim portrecie.
***
Nazajutrz

-Dziewczynki wstajemy! – krzyknęła małej jedna z opiekunek – Wszystkie na śniadanie, ale najpierw ubrać się i umyć zęby.
 Wszystkie dziewczynki ubrały się w jednakowe mundurki i wybiegły na śniadanie. Mała jak zawsze została na końcu.
-A ty młoda damo pójdziesz ze mną.
 Dziewczynka idąc korytarzem z opiekunką wertowała wszystkie zakazy, które mogła złamać w ostatnim tygodniu. Na szczęście nie znalazła nic poza ostatnią nocą, ale przecież nikt nie miał prawa się o tym dowiedzieć… Tym bardziej była zaniepokojona…
 Przechodziła między drzwiami do kolejnych sypialni wszystkie były puste. Inne dziewczynki pewnie już dawno zdały sobie sprawę, że ją wezwano. Po posiłku pewnie znów nie będą dawały jej spokoju, ale kiedyś się odczepią. Prawda?
 W końcu dotarła do gabinetu dyrektorki ośrodka, w środku prócz pani Bane, była także jakaś uśmiechnięta kobieta i ponury mężczyzna… Nie było to jednak spowodowane żadną konkretną sytuacją, po prostu pan Kane zawsze miał taki wyraz twarzy.
-Młoda damo. – zwróciła się pani Bane do dziewczynki – Zostaniesz adoptowana.

 Mała nie mogła uwierzyć w to co usłyszała, zawsze o tym marzyła. A panią Kane od razu polubiła, choć jej mąż z tą skwaszoną miną wydał jej się smutną osobą…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz