Londyn
to magiczne miasto. Zwłaszcza niektóre jego… zaułki. Muzeum Brytyjskie jest
bardzo niezwykłym, jeśli nie najniezwyklejszym miejscem nie tylko w Wielkiej
Brytanii, ale i na całym świecie. Pamięć o setkach kultur, którą człowiek
zachował najpewniej jedynie dla swojego kaprysu, w tym budynku zdają się przez
siebie przenikać… Królowie Babilonu mitygują jakby, swoim obojętnym spojrzeniem
młodsze od siebie kultury. „Patrzcie na nas!” mówią „Mienicie się panami Ziemi,
a tymczasem wasza cywilizacja jest kolosem na glinianych nogach! Spójrzcie na
nas, to nasze dziedzictwo trwa nieprzerwanie od siedmiu tysięcy lat. To dzięki
nam młodsze kultury znają astronomię,
rolnictwo… To MY budowaliśmy pierwsze miasta! Wy jesteście jedynie
naśladowcami.” Zdawałoby się, że dodają z pychą. Tymczasem dalej pysznią się
jeszcze bardziej, niewiele młodsi od Sumerów faraoni, sfinksy i niezliczone
bóstwa Egipcjan. Tym razem to oni krzyczą, a jest to krzyk najzupełniej
uzasadniony. „Odwróćcie od nich wzrok to my jesteśmy najwspanialsi! Nie kto
inny tylko MY Budowaliśmy piramidy. Dzięki nam młodzi, macie kalendarz takim jakim go znacie. Podstawy waszej
matematyk to nasze dokonania! Na długo przed wami znaliśmy budowę serca i
mózgu, podczas gdy przez stulecia anatomia była dla was tabu.” Dalej starożytni
greccy filozofowie, wodzowie, poeci, artyści i dyktatorzy ukazują swoje
szlachetne oblicza. Przytłaczając nieskazitelną bielą marmurów. „Spójrzcie na
siebie!” wołają „Mówicie, że jesteście tacy wspaniali… a bez nas ten budynek by
nie istniał. Kolumnady, gzymsy i fryz… to wszystko nasza zasługa! Bez nas nie
wiedzielibyście co to demokracja. MY stworzyliśmy igrzyska olimpijskie.
Korzystacie więc na każdym kroku z naszego dziedzictwa, a zachowujecie się
jakby były to wasze własne osiągnięcia.” Zdawać by się mogło, że dodają z
wyniosłością. Z wysokich piedestałów spoglądają na przechodzących wielcy
wodzowie rzymscy: Gajusz Juliusz Cezar, Oktawian August, Tyberiusz, a nawet
Kaligula. Zdawać by się mogło, że ci tym razem patrzę na nas z politowaniem, a
nie złością. „Nie moglibyście wpaść na jakiś własny pomysł? To nie jest chyba,
aż takie trudne. Ciągle ulepszacie
nasze osiągnięcia tym samym pokazując swoją słabość. Nawet my mimo iż przejęliśmy
kulturę helleńską budowaliśmy drogi, akwedukty, termy, mosty, kopuły…”
Tak
właśnie rozmyślał idąc przez muzeum chłopak ubrany w garnitur z jednego z
najlepszych włoskich materiałów. Wyglądał w nim na przynajmniej dwadzieścia
pięć, w towarzystwie chciał uchodzić na dwudziestoletniego, przy znajomych zachowywał
się jak czternastolatek, a w rzeczywistości miał zaś około osiemnastu.
Włosy
przystrzyżone, jak sam mówił miał w kolorze blond, choć fryzjerka uparcie
twierdziła że jest to kolor platynowy, ale on twierdząc iż w tych sprawach
niezbyt się wyznaje trwał w swoim osądzie. Duże oczy niemalże koloru
intensywnego szmaragdu tryskały radością to, znów tchnęły jakimś wewnętrznym
zimnem. Twarz szczera i jak najbardziej sympatyczna. Był bardzo wysoki i z
natury dość barczysty, ale… wiele można było o nim powiedzieć lecz z całą
pewnością nie to, że jest wysportowanym człowiekiem.
Idąc
między egipskimi zabytkami stukał miarowo obcasami eleganckich butów w podłogę
z białego kamienia. Minął niemalże święty dla archeologów Kamień z Rosetty i
skręcił w lewo w stronę części mezopotamskiej, przeciskając się między
turystami. Część ludzi szukała w tym budynku odpoczynku od lipcowego skwaru
zaskakującego w tym miejscu Europy, i wlewała się dosłownie falami z ulicy
Great Russell… Nikt nie wątpił, że było to dziwne lato, nie było tak gorącego
od kilkudziesięciu lat. Miało to jednak mimo wszystko mocne strony ponieważ
zachęceni „ciepłymi wakacjami” turyści zjeżdżali się z naprawdę odległych stron
świata, aby zobaczyć nieoficjalną stolicę Dominium.
On
jednak odwiedził ten kraj z innego powodu. Nasz bohater przyjechał tu z
zupełnie innej przyczyny… mianowicie na ślub. Nie… na jego szczęście lub też
nieszczęście to nie był jego ślub. Zaledwie dwie godziny temu odbyła się
ceremonia ślubna jego ukochanej siostry… Choć właściwie trudno, aby było
inaczej skoro ma tylko jedną. Ważne jest jednak to, że mimo wszystko przyjechał
aż z Johannesburga, pomimo to iż całkiem szczerze nie znosił narzeczonego, a
teraz już męża swojej siostry. Parszywy typ. Ale musiał udawać szczęśliwego, bo
jego siostra w ten dzień taka była, albo jej się tak wydawało i niedługo
oprzytomnieje.
Jednakże
wracając do niego samego, i zapominając na chwilę o powodzie jego przyjazdu do
Wielkiej Brytanii, odpowiedzmy na pytanie skąd się wziął w tym muzeum? Celowo
do tego kraju nigdy nie przyjechałby tylko po to, ale skoro nadarzyła się
okazja skorzystał i przyjechał także do tego muzeum. Bo pomimo, że miał dopiero
„naście lat” to jednym z jego ulubionych zainteresowań była historia, zwłaszcza
cywilizacji starożytnych. Nigdy nie umiał tego wyjaśnić, ale w tej części
ludzkiej historii było coś magicznego… tajemnica, która zdawać by się mogło
jest na wyciągnięcie ręki i zaraz się rozwieje, ale… No właśnie w tym miejscu
zatrzymywali się wszyscy zakochani w tym „czymś” w tym i zasłużeni archeolodzy
typu Champollion… Jednak niektórzy wciąż i wciąż wwiercają się w tą tajemnicę,
i uparcie twierdzą, że ją odkryli całkowicie, niepodważalnie oraz ostatecznie.
Jeśli drodzy przyjaciele, nie rozumiecie o co mi chodzi mam na myśli dziwaków
pokroju, jaśnie oświeconego Pana Danikena.
Jednakże…
Nasz
bohater po przejściu zaledwie kilkudziesięciu kroków doszedł wreszcie do
miejsca dla, którego wszedł do tego budynku… Listy z Amarna. Dla wielu nie jest
to w zasadzie nic wielkiego, ot gabloty wypełnione glinianymi tabliczkami
„poprzecinanymi” przez pismo klinowe. W czasach, gdy je zapisano miały taką
samą wartość jak ceramiczny dzban, lecz dziś są czymś takim jak Kamień z Rosetty… przynajmniej dla niego. Dla niego było to coś w rodzaju
mostu miedzy naszym światem, a przeszłością… czymś podobnym czym wiele lat temu
był Kamień dla Jean-François Champollion’a. Oczywiście nie
dosłownie, pomimo swojego zamiłowania do archeologii nie znał praktycznie wcale
języka Babilonu.
Przez dłuższy czas krążył wśród
tablic, próbując wyłowić z potoku znaków te znane sobie i poukładać je w słowa.
Gdy obszedł wszystkie gabloty, wybrał się na „spacer” po reszcie muzeum…