Dom
Pani Kane prowadziła małą powoli po schodach
sierocińca. Dziewczynka ciągle nie mogła uwierzyć w swoje szczęście tylko… Irit
ciągle jej mówił, że to nie potrwa wiecznie… ani nawet długo. A pan Kane ciągle
jej się przyglądał jakby nie mógł uwierzyć, że od teraz będzie miał jeszcze
jedną osobę na głowie.
Kiedy szli w stronę samochodu mała żegnała
wzrokiem wszystkie ścieżki i drzewa między, którymi bawiła się z innymi
dziewczynkami. Choć nie było to tęskne pożegnanie, nigdy nie lubiła tego
smutnego miejsca.
Samochód jej nowych rodziców budził pewnie
zazdrość w każdym kto interesuje się motoryzacją. Widać było, że to najdroższy
rodzaj Mercedesa. Swoją drogą ciekawe gdzie pracował pan Kane? Kiedy wsiedli do samochodu uderzył
w nią zapach skóry i drogich kobiecych perfum drażniący mocnym, za ostrym dla
małego noska zapachu. Po chwili jazdy w milczeniu odezwał się pan Kane, do
dziewczynki siedzącej na foteliku na tylnych siedzeniach.
-Dziewczynko?
-Tak? –
pisnęła mała z fotelika.
-Jak ty
właściwie masz na imię dziecko? Bo wasza pani jakby specjalnie chciała to
przemilczeć.
-Namid,
proszę pana. – powiedziała cicho.
-Nie pan
tylko przynajmniej mów do niego wujku. – wtrąciła się pani Kane.
-Dziwaczne to
imię, kto ci je wybrał? Nie mów tylko, że to opiekunki, bo wątpię, żeby miały
takie pomysły.
-Rodzice jak
mnie zostawili to podobno miałam taką małą karteczkę z moim imieniem.
-Oh.. –
powiedziała kobieta ściskając Namid za małą pulchną rączkę – John to imię jest
trochę podobne do imienia takiej postaci z gry w którą grał Bobby. Jak ona się
nazywała?
-Kathleen
proszę… - powiedział przełykając ślinę.
-Kochanie to
już rok… i pamiętaj to nie jest twoja wina. – powiedziała wolno, trzymając go
za ramię – A jeśli o to imię chodzi, przypomniałam sobie ja to szło-Nami.
Pozwolisz, żebyśmy tak na ciebie mówiliśmy? Namid brzmi jakoś twardo jak na
imię dla dziewczynki
-Dobrze. –
odpowiedziała wzruszając ramionami. Dla niej wszystko jedno jak na nią mówią,
ważne żeby ją pokochali taką jaka jest.
A o ich syna się nie spytała nigdy… Zawsze
była inteligentna i dlatego wiedziała, że umarł. I nie była to do końca wina
losu czy też opatrzności, ale także pana Johna Kane’a. Podróż do nowego domu
trwała długo, ale na szczęście zasnęła więc dla małej podróż była szybsza od
mrugnięcia okiem.
***
Dwa lata później…
Po Nami z wiekiem coraz bardziej było widać,
że jest rdzenną amerykanką, w tym momencie zaczęło się dokuczanie ze strony
innych dzieci… Najbardziej przejmowali się tym jej przyszywani rodzice, którzy
kilka razy byli z tego powodu w szkole. Bez skutku… Po tym jak byli u
dyrektora, który jest ojcem jednej z dziewczynek sytuacja nawet jakby się
pogorszyła.
Lecz ona się tym nie przejmowała przynajmniej
nie teraz… W końcu są Święta. Kto by się przejmował takimi głupotami. Prawda?
Czas dla rodziny, a nie dla problemów i narzekania na wszystko co na Świecie
może być. No… może w jej przypadku prawdziwej rodziny nie będzie, ale… Kane’ów
polubiła przez te dwa lata. Niestety nie można powiedzieć, żeby w stu
procentach zastąpili jej prawdziwych rodziców, których nawet nie znała…
-Ciociuuu kiedy założymy ozdoby na choinkę? –
zasepleniła przez szczerbę po jedynkach.
-Jak wujek
wróci z pracy. Przedtem zrobi jeszcze zakupy i zrobimy kolację. – powiedziała
uśmiechając się do Nami.
-Ale ciociu…
-Kochanie idź
na dwór pobaw się z innymi dziećmi. Wujek przyjedzie najwyżej za godzinkę.
-No dobrze. –
powiedziała ciężko, smutna dziewczynka.
Powoli przeszła z kuchni przez salon i
korytarz do przedpokoju. Nałożyła zimowe kozaczki, kurtkę, szalik, czapkę i
rękawiczki. Nie wiedziała co będzie robić na dworze zwłaszcza, że inne dzieci
nigdy nie chcą się z nią bawić. A jej „ciocia” jakby to neguje, nie dochodzie
do niej taka możliwość. Być może dlatego iż pokochała małą? Otworzyła ciężkie
drzwi i wyszła na podwórze, które otaczało dom.
Ogród jak każdy inny w całej kulturze zachodu,
trawnik, kilka iglaków i nic więcej. No może jeszcze miejsce na grill i kilka
krzeseł przykrytych teraz śniegiem. Nagle uderzyła ją w twarz niewielka
śnieżka, tak że aż się przewróciła w zaspę.
-Irit! –
krzyknęła w przestrzeń – To nie jest śmieszne!
-Nie
obchodzie mnie to, że ci się nudzi!
-Nie, nie
pójdę pobawić się z innymi dziećmi. Nie lubią nas zapomniałeś?
-Puść moje
włosy, Irit! To boli nie rozumiesz?
-Dobra już
idę tylko mnie puść. Dobrze?
Irit nie puścił jej, ale złapał za kurtkę i
„przerzucił” przez niski biały płotek. Zza drzew i samochodów raz po raz
wychylały się dzieci, żeby rzucić śnieżką w któregoś ze swoich sąsiadów. Albo
sąsiadek.
-Chodź Nami
będziemy rzucać śnieżkami razem. – krzyknęła Kaja, jedyna dziewczynka, która
akceptowała małą. Pewnie dlatego, że lubiła wszystkich.
-Może jednak
nie będziemy się nudzić. – szepnęła do swojego wiecznego towarzysza.
Podbiegła do swojej koleżanki. Tamta od razu
powitała ją wesołym śmiechem.
-Hej! Czemu
nie wychodzisz ostatnio na dwór? – powiedziała marszcząc jasne brwi i
odgarniając długie włosy z przed oczu.
-Wujek mi nie
pozwala…
-Czemu? – po
chwili – Właściwie, może pójdziemy… się już rzucać tymi śnieżkami. –
powiedziała jakby zdenerwowana.
Zabawa trwała długo i zdawała się nie mieć
końca kiedy nagle kilku chłopców podbiegło do Namid.
-Hej
zobaczcie! Dziwoląg przyszedł!
-Zostawcie
ją! – krzyknęła Kaja, ale odepchnęli ją.
-Chodźcie
natrzemy ją!
-Puśćcie mnie,
proszę! – zawołała leżąc na ziemi.
Wyglądający na najstarszego chłopiec zaczął ją
nacierać śniegiem po twarzy. Większość z nas w tym momencie mówi: Co w tym
strasznego to tylko śnieg. No to przypomnijcie sobie stare bitwy na śnieżki i
spróbujcie sobie wyobrazić jak to było… O teraz się krzywicie z zimna oraz
bólu… i bardzo dobrze przynajmniej już wiecie jak czuła się dziewczynka…
Poniżona…
Kiedy Irit zdał sobie sprawę, że ją krzywdzą
nie wytrzymał… i zaczął dusić chłopca. Ten najpierw spurpurowiał, a potem
zaczął blednąć. Widać było jak uchodzi z niego życie…
-Przestań! –
krzyknęła, gdy się już pozbierała.
Chłopiec upadł, a dziewczynka zdała sobie
sprawę, że kołem, w dużej odległości otaczają ich dzieci. Zobaczyła kątem oka
jak wujek wychodzi z samochodu w swoim wojskowym mundurze. Kiedy agresor
doprowadził się jako tako do ładu wycharczał czy też wykrzyczał.
-Widzieliście?
Prawie mnie zabiła! Widzieliście co zrobiła?!
-Nami… -
powiedział z oddali John Kane.
-To wiedźma!
Przeklęta wiedźma! – powtarzała w kółko „ofiara”.
-Co tu się
dzieje? – zapytał jej wujek.
-To wiedźma!
Mówię wam ona jest wiedźmą!
-Chodź.
Chodźmy do domu. Chodźmy! – po chwili kiedy już otwierał drzwi – Właź do
środka!
-Co się
stało? – zapytała lekko przestraszona Kathleen.
-Co robiłaś
na ulicy? Nie wolno ci opuszczać podwórza!
-Ja jej
pozwoliłam… - szepnęła Kathleen.
-Inne dzieci
się bawią dlaczego ja nie mogę?! – tupnęła Namid.
-Coś zrobiła
temu chłopcu?
-Nic nie
zrobiłam to Irit! Chciał mnie chronić i myślał…
-Mam już dość
tych twoich usprawiedliwień! Tym razem ci się nie upiecze! – krzyknął i
podniósł rękę.
Jednak jej nie upuścił… wszystkie sprzęty
elektryczne zaświeciły i zabrzęczały, jakby chciały stanąć w jej obronie…
Oczywiście naprawdę to był Irit. John rozglądał się po pokoju zdezorientowany,
nie wiedział co robić.
-Marsz do
pokoju! Już!
Kiedy była już w pokoju zawołała w przestrzeń.
-Nie odzywaj
się do mnie. Przez ciebie już mnie nie kochają! – i rzuciła w niego poduszką, oczywiście
przeleciała przez niego jak powietrze.
Po chwili, gdy mała już spała Irit postanowił
zobaczyć co robią ich nowi „rodzice”. Przeleciał przez podłogę, i wyminął
demona, który zaplątał się tu ze snów małej. Potem przeleniknął przez ścianę i
trafił do kuchni.
-Nie gniewaj
się na nią. To jeszcze dziecko…
-Dziecko?
Widziałaś na co ją stać.
-To nie jest
dziecko Kathleen. To… Kathleen to jest potwór…
-Jak śmiesz
tak o niej mówić!
-Rzeczy,
które się dzieją wokół niej nie są normalne… Jest coraz gorzej Na Boga,
Kathleen. A jak się odwróci przeciw nam? To coś jest jak zwierzę, niewiadomo do
czego jest zdolne. Mieszkamy pod jednym dachem z jakimś… jakimś demonem. To się
musi skończyć natychmiast. Mieliśmy się opiekować mało dziewczynką, a nie
tym... tym czymś…
Usiadł rozgoryczony na krześle przy, którym
siedział już jego żona. Po chwili usłyszeli rozdzierający krzyk małej Namid.
Szybko wbiegli na górę, lecz drzwi do pokoju małej były zamknięte. Pułkownik
naparł na nie całym swoim ciężarem i się otworzyły. W środku zobaczyli pokuj
wywrócony do góry nogami. I małą z rozwaloną do krwi ręką, i leżącą w kącie
pokoju. Pani Kane przeszła pod ramieniem męża i przyskoczyła do dziewczynki
płacząc.
-O mój Boże!
Co się stało skarbie?
-Mówiłaś, że
potwory nie istnieją… to nieprawda, kłamałaś...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz