Życie
nie miało sensu…
…Nie
ma, i nie będzie miało.
***
Mocny
pancerz otaczający jej ciało powinien przygniatać. Ale się tak nie dzieje.
Silniki egzoszkieletu powodują, że każdy ma wrażenie jakby był super bohaterem.
Ale tak
nie jest. Po prostu oni chcą żebyś
tak myślał, wtedy wszystko staje się prostsze. Łatwiej zdobywać kolejne
terytoria, gdy narkotyk wdziera się w umysł. Łatwiej pić kolejną butelkę wina,
wiedząc, że twoje żołnierzyki setki parseków
dalej, zdobywają dla ciebie pieniądze. Łatwiej opalać swoje grube ciało na
piaszczystych plażach, mając świadomość, że farbowana celuloza wpływa na twoje
konto. Łatwiej…
…jej na
pewno nie było.
Zbroja
cały czas ją miażdżyła, ale niestety nie będzie mogła jej zdjąć i najzwyczajniej
wświecie odejść, kombinezon zatruł jej umysł. Świadomość zdawała się być niczym
wykręcona ścierka. Nie ma wody-myśli, ale wciąż da się wyczuć wilgoć. Jej głowa
była właśnie czymś takim.
Mózg
ciągle podsuwał obrazy, wspomnienia, namiastkę myśli… jednak to było
niewystarczające. Rękom i nogom ciągle wymuszano ruchy, których nie chciała.
Wszystko to było mechaniczne – nie jej.
Mimo to
posuwała się ciągle do przodu, przed siebie. Bez chwili wytchnienia,
odpoczynku. W tym samym tempie…
Głęboko
wśród myśli coś karze jej przestać, ale nie umie. Jest zbyt słaba.
Kilkadziesiąt
metrów dalej widzi ruch…
Bez
zastanowienia strzela tak jak jej kazali. A po tym ulotnym wrażeniu
samoświadomości zostaje jedynie kropla wody na policzku.
Wszędzie
w pobliżu rozsiane są podobne niej zombie, cały czas iść bez zastanowienia.
Byle dostać kolejną dawkę. Ale ona już o tym nie myślała, środek zaczął
działać.
Pociski
z jej karabinu wylatywały z lufy, i zmierzały prosto do celu, a rzadko
chybiały. Krew niewinnych istot zwilżała piasek i barwiła go na zielono. Ziemia
była zorana odciskami ciężkich butów i łap. Powietrze wokół rozdzierał niemy
krzyk istot, ale nikt go nie usłyszał. Już nikt nigdy nie usłyszy…
Celuloza coraz szybciej wpadała
do tłustych łap super-korporacji, a pociski gruchotały kolejne kości i
miażdżyły kończyny.
***
Rękawiczka przeczesywała powoli
śmietnik. Większość stanowiły jedynie niepotrzebne puste puszki, których miała
już nadmiar. Czasami zdarzały się jednak takie skarby jak przeterminowana o
kilka dni konserwa lub nawet świeże owoce wśród, których znalazł się ten jeden
spleśniały. Społeczeństwo jest okrutne.
Podczas przeszukiwania kolejnego
śmietnika, nagle poczuła jakby coś ją ugryzło. Błyskawicznym ruchem chwyciła
zardzewiały nóż kuchenny i nie podnosząc bolącej dłoni zanurzyła ostrze.
Rozległ się cichy pisk.
Bez cienia obrzydzenia ścisnęła
swoją zdobycz i wyciągnęła potwornie chudego szczura bagiennego. Na ten widok
ślinka jej pociekła, a w brzuchu głośno zaburczało. Ale to wciąż było mało,
musiała znaleźć więcej, bo inaczej niedługo zacznie słabnąć…
…cicho policzyła w myślach. Nie
jadła tylko dwa dni, więc w gruncie rzeczy mogła zjeść zwierzę teraz, ale… nie.
Może szczęście jeszcze się do niej uśmiechnie w tym dniu.
Z tyłu za nią coś zaszeleściło.
Nauczona doświadczeniem, rozejrzała się czujnie po wąskim przejściu między
dwoma wieżowcami. W zasięgu wzroku nie zauważyła nikogo, tak więc miała
nadzieję, że coś się w końcu złapie w sidła, które sprawdzała już od dobrych
czterech dni.
Kocim krokiem, nie spuszczając
wzroku z przejść, podeszła do skraplacza. Z rurki, o średnicy nie przekraczającej grubością jej
ramienia, bardzo powoli sączyła się woda. Niemalże krystalicznie czysta wpadała
do manierki umieszczonej dokładnie pod nią. Woda wypełniała butelkę w połowie
jej półlitrowej objętości.
Miała jeszcze bardzo dużo czasu,
pół dnia. Wszystko mogło się zdarzyć…
…a stało się najgorsze.
Z obu stron uliczki szły powoli
Hieny, zbieranina najbardziej tępych osiłków w całym mieście, jak nazwa
wskazuje wszyscy byli padlinożercami. Każdy z nich miał nowe, jak na nasze
standardy dobre, ubranie z polaru w jednakowym dla wszystkich szarym kolorze.
Sześciu facetów i dwie kobiety, bez wyjątku obcięci na łyso.
Dziewczyna gorączkowo rozejrzała
się po ścianach, najmniejszych występów które mogłyby sugerować kryjówkę
przemytników. Skoczyć wyżej niż dwa metry nie można było nawet co marzyć, ale i
tak bloki były gładkie, bez drabin przeciwpożarowych tak popularnych w bogatych
dzielnicach. Skończy osę na tym, że schowała zabitego szczura do kurtki.
Hieny już się nie kryły, jak
czyniły to wcześniej i zapewne dla mieszkańca wysokich dzielnic byli
niewidzialni, ale teraz nie starali się nawet robić pozorów. Szli sobie
środkiem ulicy jakby byli u siebie.
-Czołem Nataszka – powiedział,
wyglądający znajomo osiłek, stojący na przedzie – Ciągle prowadzisz szlachetne
życie karalucha?
W odpowiedzi dziewczyna
przygryzła tylko wargę.
-Oj. Natasza, Nataszka, Nata… Co
ty byś beze mnie zrobiła? Mam dla ciebie propozycję – powiedział z obleśnym
uśmiechem, który wykwitł na jego twarzy niczym pękający wrzód – Koledzy
potrzebują się zabawić, w gruncie rzeczy ja też więc jeśli chcesz… mam dla
ciebie coś ciekawego.
Byk, bo tak go nazywano, zaczął
wyjmować z kieszeni kolejne konserwy. Ustawiał je jedna na drugiej na asfalcie,
aż uzbierało się dziesięć.
-Bierz, bierz, nie krępuj się. Damy
ci jeszcze więcej jeśli tylko poratujesz nas w potrzebie – po kamienicach
poniosło się echo obrzydliwego rechotu.
Natia była wewnętrznie rozdarta.
Od dłuższego czasu marzyła o tym, aby chociaż przez chwilę najeść się, a nie
tylko zaspokoić głód. Ale to było okropne! W jej wciąż dość wyidealizowanym
świecie nikt nie powinien zniżać się do tego poziomu by za jedzenie… nawet we
własnej głowie nie umiała tego pomyśleć. Z drugiej strony odmówić… bała się
myśleć co by zrobili gdyby powiedziała „nie”. Było jednakże trzecie
rozwiązanie…
Podniosła stojącą obok manierkę i
zaczęła iść w kierunku oprawców, zaczęli coś krzyczeć z rozbawieniem.
Trzydzieści kroków, kap, kap, kap. Nóż ciążył w rękawie. Dwadzieścia kroków,
kap, kap, kap. Żelazna kulka z łożyska z trudem mieściła się w zaciśniętej
dłoni. Dziesięć kroków, kap, kap, kap…
Niespodziewanie dla wszystkich
zerwała się biegiem prosto na rzezimieszków. Błyskawicznym ruchem zgarnęła
puszki i czym prędzej w biegu upchnęła je w małym plecaku, który szybko
zarzuciła na ramię. Niezauważalnym ruchem cisnęła żelazną kulką prosto w oko
najszybszego z Hien. Chluśnięcie wodą w twarz najbliższej kobiety, nie było
zbyt spektakularne, ale przynajmniej oszołomiło ją na dłużej.
Najdalej z nich stał Byk. Ale i z
nim sobie poradziła. Siłą rozpędu wyrżnęła jak najmocniej walnęła w jego
słabiznę. Zardzewiały nóż przez pęd nie trafił w tętnicę, tylko przeciął
ramiączko torby, nie myśląc zbyt wiele chwyciła ją. A kiedy bandyta upadał
pognała dalej.
-Uhh… – stęknął w tyle mięśniak.
-Moje oko! – zawył sprinter na
widok płynu na palcach dłoni, którą jeszcze przed chwilą przyciskał do
oczodołu.
-Hrr… Gonić tego… uhh… kurwa
jebanego… ćpuna.
Ale ona już
się nie obracała. Miała w głębokim poważaniu czy zaczną ją gonić, lub stchórzą
jak zwykle. Większość z nich była tak powolna, że nie dogoniliby szczura. Żaden
z nich nie wiedział także, że za najbliższym metalowym kubłem jest dziura w
ścianie…
…Nata
przesunęła przeszkodę na tyle na ile zdołała i przecisnęła się przez wąską
szczelinę. Znalazła się w śmierdzącym zwierzęcymi szczynami tunelu z
wystającymi ze ścian obtłuczonymi cegłami – wykopali go właśnie na taką okazję.
Nie czołgała
się nawet dziesięciu metrów, a z tyłu usłyszała charczące sapanie. Kark
przeciskał się przez tunel z wielkim trudem i nieustannie było słychać jak
zahacza o krawędzie pustaków. Był zbyt gruby, w odróżnieniu od niej – czuła się
praktycznie jakby szła przez korytarz.
Odpychając się
łokciami, ramionami, kolanami, stopami… wszystkim czym mogła… wreszcie
wydostała się na drugą stronę budynku pod którym musiała uciekać. Znalazła się
w bliźniaczej, do tej w której ją znaleźli, uliczce. I zaczęła przebierać
nogami ile starczyło jej sił. Miała plan, na taką sytuację całkiem dobry.
Zresztą o innym nie mogło być mowy…
Stukot butów
niósł się echem po ścianach.
Z daleka
usłyszała stłumione przekleństwo i rumor z jakim gangster odsuwał kontener.
Zaklęła w myślach. To miało zająć mu więcej czasu. Ale cóż… Nie można
oczekiwać, że wszystkie marzenia się spełnią. W tej chwili jej największym było
to, aby policyjny but zadziałał… Bo inaczej może być ciężko. Na przykład do
końca życia zostanie marmoladą na chodniku.
Całe szczęście
miała dobrą pamięć. Akurat w tym miejscu, na tym budynku była drabina do
przejścia technicznego na dachu.
Jednym skokiem
znalazła się na konstrukcji, która zaskrzypiała niebezpiecznie. Jeśli nie zrobi
tego zbyt szybko cały misterny plan w… Gdy dres znajdzie się maksymalnie na
środku drabiny ta zawali się pod jego ciężarem, a ona razem z nim poleci z
wysokości kilkunastu metrów na asfalt. I tym razem znów „może” zostanie
marmoladą. A tego by nie chciała, ani trochę.
Każdy szczebel
zgrzytliwie protestował przed jej obecności, ale cóż… nie wszystkim dogodzisz.
Była dokładnie
w połowie, na wysokości dwudziestu metrów, gdy coś przeleciało jej nad uchem i
musnęło jej włosy, walnęło w pręt. Jej własna kulka łożyskowa!
-Chodź na dół
głupi ćpunie! Albo sam po ciebie pójdę, a wtedy nie będzie już tak przyjemnie!
-Srał kotek,
srał…
Na wszelki
wypadek obejrzała się przez ramię. Kilka pięter pod nią wciąż krzywił się z
bólu Sęp. Z oczodołu wystawała żyłka, na której beztrosko dyndały resztki oka.
Drugie, które mu pozostało było nabiegłe krwią i jak zawsze zimne. Blada twarz
zdawała się być naciągnięta na czaszkę, cała skóra była łysa nawet w miejscu w
którym powinny być brwi i rzęsy.
-Uważaj, bo
wreszcie będziesz miał coś na twarzy. Oprócz oka…
-Grr… Nie
fikaj pieprzony gówniarzu.
Powoli i
ostrożnie zaczął się wspinać. Pod jego, nieporównywalnie większym, ciężarem
wszystko zaczęło się trząść. Natia przyspieszyła.
Zostały tylko
dwa metry…
…poczuła, że
świat zaczyna się bujać i spojrzała w dół, a potem w górę. Zrozumiała. Drabina
w końcu nie wytrzymała pod wspólnym ciężarem i zaczynała odpadać. Widziała
śrubę, która wraz z tynkiem powoli wysuwała się z bloku.
Metr…
…nie ma czasu.
Odepchnęła się ze wszystkich sił jakie w sobie zebrała, a potem odskoczyła w
lewo. Palce obu rąk złapały za krawędź budynku.
Nagle poczuła
bardzo silne uderzenie w prawe ramię. W dół z niewyobrażalnym hałasem spadał
ciężki kawał metalu, a z nim człowiek. Gdy tak wisiała na nieobtłuczonej ręce,
upadek złej istoty zdawał się wiecznością…
…jednak kiedy
„to nastąpiło” mogłaby przysiąc, że w zgrzycie metalu o drogę, słyszała także
nieprzyjemny chrzęst.
Myślała wtedy,
że już po wszystkim. Czuła ciągłą eksplozję bólu w prawej ręce, a palce lewej
odmawiały posłuszeństwa. Jednak trzeba było to zrobić. Wóz, albo przewóz, pomyślała. Zaciskając zęby zdjęła pasek plecaka
i wykonała silny zamach w górę. Poczuła jakby się unosiła. Kilka razy kopnęła
mur i łomotem spadła na dach – jej wybawienie.
Natia leżąc na
popękanej papie zanosiła się histerycznym śmiechem niczym wariatka. Jej ramiona
podrygiwały gwałtownie do jakiejś szalonej muzyki. Niebieskie włosy rozsypane
wokół głowy i różowoczerwone tęczówki oczu, dopełniały wrażenia.
Wstała i
odplątała przywiązany do paska but. Dla większości mieszkańców stacji wyglądał
jak efekt pracy niezrównoważonego psychicznie majsterkowicza. Ale ci którzy
choć raz byli na terenie jakiejś korporacji widzieli w nim element wyposażenia
aparatu ucisku. Wysoki, czarny, z grubą podeszwą i małym tytanowym pudełeczkiem
z tyłu. Dziewczyna zamieniła go ze swoim, który wylądował w skradzionym
plecaku, i zrobiła krótki rozbieg. Odbiła się od krawędzi. Raz kozie śmierć.
Mogła nic nie
robić i skończyć, ale nie zrobiła tego. W ludziach jest niezrozumiała wręcz
chęć życia.
Uderzyła lewą
nogą o pudełeczko i gwałtownie zatrzymała się. Choćby robiła to codziennie zawsze
było to dla niej zaskoczeniem. Włosy, nieograniczone grawitacją, falowały
niczym jakieś egzotyczne rośliny na wietrze. Jeden but zawsze stanowił problem
z utrzymaniem równowagi, ale i tym razem poradziła sobie – byle nie zatrzymać
się pośrodku…
… ułożyła ręce
wzdłuż ciała, z lekko odstającymi dłońmi. Zmieniając ich pozycję w odpowiedni
sposób wzbiła się ku Dzielnicy Niedotykalnych. Szczyty budowli po przeciwnej
stronie asteroidy rosły w oczach. Natia minęła niebezpieczny środek i zaczęła
przybliżać się do upragnionego miejsca lądowania. U góry widziała już znajome
twarze, które czekały na relację z poszukiwań. U góry… na dole… u góry…
mniejsza z tym. Orientacja w przestrzeni
to suka.
I właśnie
wtedy kiedy wydawało się, że już po wszystkim, cały misterny plan się
spieprzył.
Coś
zatrzeszczało, coś zaszumiało i zapiszczało – but się wyłączył. Dziesięć metrów nad ziemią, zanim
szabrowniczka zdarzyła obrócić się o sto osiemdziesiąt stopni. Także wtedy
życie uratował jej kradziony plecak.
Kiedy spadała
mignęło jej w głowie, że to trochę za wcześnie, ale ta myśl została stłumiona
przez chęć przeżycia.
O wystający
pręt, zostawiony przez leniwego robotnika, zahaczył jeden z plecaków. Teraz
znalazła się jedynie dwa metry nad ziemią z jedną ręką pogruchotaną, a drugą
wyrwaną ze stawu. Mimo, że z bólu ćmiło się jej w oczach, wyciągnęła wspomniany
już zardzewiały nóż i przecięła drugi pasek.
Spadła…
…zawartość
plecaka rozsypała się po uliczce…
…ale jej już
to nie obchodziło…
…odpłynęła…
…daleko.