Popularne posty

wtorek, 22 września 2015

Cyberpunk

            Wszystko denerwowało.
            Każda drobina kurzu unosząca się w jej boksie, który nazywała domem, doprowadzała do furii.
            Każdy ruch, każdy oddech sprawiał, że pył osadzający się na meblach wzlatywał znów w górę by połączyć się w małe tornada. Chmurki przecinały powietrze, a nikłe światło osadzało się na nich dezorientując.
            Iluzja…
            Od dawna miała wrażenie, że wszystko co ją otacza to tylko ułuda. Iż TO nie jest prawdziwe, a ona cały czas pogrążona jest  w głębokim śnie. Czuła jakby dotyk ją drażnił, sprawiał, że chciała skończyć.
            Ale nie robiła tego.                                                                     
            Czemu?
            Zapewne z ludzkiej głupoty. Walczyć zawsze do końca…
            …końca?
            Czym jest koniec? Śmiercią, a może granicą którą człowiek przekracza, gdy pozna całą wiedzą tego świata. Lub też zapaścią egzystencji w której nie ma już nic do zrobienia, bo wszystko spieprzyło się ponad wszelką miarę. Miejscem w którym zatraca się swoje człowieczeństwo?
            Jeśli te dwa ostatnie to ona dawno przekroczyła to nieokreślone coś. Rozglądający się, po pomieszczeniu w którym przebywała, człowiek z dwudziestego pierwszego wieku dostrzegłby bowiem miejsce w które trzeba wysłać cały kordon opieki społecznej.
            Pomieszczenie o wymiarach trzy na dwa metry było wyposażone jedynie w materac, niewielką szafkę i zrobioną własnoręcznie półkę na książki. O odłażącym ze ścian tynku nie było mowy. Wszystkie cztery ściany były wykonane z betonu, bez nawet najmniejszej szczeliny. Gdzieniegdzie widać było ciemne zacieki i tłuste plamy, niewiadomego pochodzenia.
            Dziewczyna siedziała w pozycji lotosu na przedmiocie, który nazywała łóżkiem i przeglądała zdjęcia. Elektroniczna, czarna folia powoli zmieniała wyświetlane obrazy. Na prawie wszystkich była ona. Z całą pewnością znacznie mniejsza, młodsza i z jakiegoś powodu szczęśliwa, ale jednak ona. Na jednej z projekcji prężyła się wyciągając w stronę aparatu pierwszego mleczaka, który chwilę wcześniej wypadł. Inne przedstawiało ją, w wieku siedmiu lat, pokazującą palcem na znacznik przyczepiony kilka godzin wcześniej. Jednak większość zdjęć przedstawiała po prostu najzwyklejsze czynności domowe, sprzątanie, zabawy, robienie posiłków. Co jakiś czas pojawiały się także zdjęcia, którym poświęcała więcej uwagi – te z rodzicami. Zawsze uśmiechnięci, mimo, że obydwoje chorowali na nowotwór spowodowany pracą przy reaktorach.
            Wreszcie trafiła na coś czego szukała. Poważna para w średnim wieku stoi na tle niewyobrażalnej mieszaniny zieleni i niebieskości. Jedynego dowodu w tym „domu” na to, że istniało kiedyś coś takiego jak niebo. Niewiarygodne, że ten zbiór pikseli przedstawia jej przodków sprzed trzystu lat.
            W całym Półmroku zachowało się może kilka takich fotografii. Władze wciąż skutecznie zacierały wszelkie ślady o tym, że wciąż ktoś żyje tam na górze. Ale to pozostanie, chociażby w głupich, ludzkich sercach. Przetrwa dopóty człowiek nie wróci tam gdzie jego miejsce, skąd pochodzi.
            Dziewczyna poruszyła palcami. Czas iść.
            Wstała zręcznie i przeciągnęła się niczym kotka. Na tłustą od wszechobecnego brudu skórę, nałożyła kurtkę udającą skórzaną. Ostrożnie podwinęła rękawy, aby nie zahaczyć o znacznik do którego nie przyzwyczaiła się, zbyt dobrze, pomimo upływu dziesięciu lat.
            Z kawałka szkła, które kiedyś było lustrem spojrzała na nią dziewczyna w strasznie poszarpanych dżinsach. Bardzo długie, czarne, rozczochrane włosy opadały kaskadą na podkoszulek, który teraz tylko udawał biały. Twarz wyróżniała się spośród tłumu niewątpliwie ciemną karnacją, a wielkie brązowe oczy o migdałowym wykroju patrzyły zaczepnie. Szybko się zebrała, a kiedy stanęła przed metalową grodzią, po raz ostatni odgarnęła włosy. Nie lubiła tych głupich kłaków, ale z nieznanych nawet dla niej powodów zapuściła je aż do ud.
            Gdy tylko przycisnęła tytanowy znacznik do drzwi kilka diodek zaświeciło się na zielono i grodzie przesunęły się bezdźwięcznie. Wyszła i od razu w twarz uderzył ją zgiełk panujący wokół. Stragany oraz inne miejsca zarobku zajmowały całą wolną przestrzeń szerokiego korytarza, głównej arterii Miasta 41. Jednakże mimo iż był to „główny szlak handlowy” wszędzie pachniało szczynami, fekaliami, zepsutym jedzeniem…
            …można by wyliczać długo.
            Stoiska miały nad sobą rozpostarte prowizoryczne baldachimy z podartego białego płótna z tworzywa sztucznego. Przez cały czas rozlegały się krzyki sprzedawców zachwalających swoje produkty ponad innymi.
            Mijając je w głowie wciąż miała utkwioną tylko jedną myśl – Nora. Jeden z najbardziej obskurnych barów w całym schronie. Ale jeden z niewielu w którym można dostać porządne zlecenie na większą kasę i większą… karę.
            Starała się nie skusić straganiarzom, mimo iż wielu oferowała naprawdę wspaniałe i drogocenne przedmioty. Mijając jedno stoisko zauważyła niewielką kuszę bloczkową, na widok której serce ścisnęło jej się z bólu.
            NIE.
            Jedyną rzeczą jakiej potrzebowała z całego targowiska był niewielki procesor, którego szukała przez ostatnie dwa miesiące. W jednym z boksów swoją siedzibę miał straganiarz inny niż wszyscy. W jego asortymencie każdy mógł znaleźć coś dla siebie. Przeszkodą były tylko pieniądze, czas i… legalność. Merkury, bo tak nazywano owego handlarza, załatwiał każdą przyjemność za odpowiednią ilość nabojów lub danych.
            Nagle wśród stoisk zrobiła się przerwa i inni kupcy, niby dworzanie dla króla, zrobili wyrwę w długo ciągnącym się sznurze sklepików. Bo oto właśnie w niepozornym pomieszczeniu, które kiedyś było zapewne magazynem, a teraz z nieznanego nikomu powodu zostało opuszczone, swoje towary rozłożył 000506899016. Przez znajomych i bliskich zwany Mosze Edelman, a przez klientów, kupców, „biznesmanów” i dłużników – Merkury. Nad wejściem z zepsutą grodzią pysznił się napis namalowany od szablonu: Lombard.
            Dziewczyna, jak zwykle bardzo uważnie, rozejrzała się po zgromadzonych ludziach. Na jej szczęście nic szczególnego – same znajome twarze. Głównie tunelołazy, ale znalazł się też przedstawiciel jednego z groźniejszych miejscowych gangów, Białej Pięści. Mimo to starała się okazywać nonszalancję i podeszła prosto do lady, nie zważając na to, że skinhead stoi przed nią.
            -Te, mała, wypiełdalaj kułfa. Ja tu stojem, co nie? – powiedział burkliwie kark.
            Nastolatka, nadal bardzo spokojnie, otaksowała go od stóp do głowy, w której pobłyskiwały mało inteligentne oczy, i zadrżała w swoich myślach. Ciekawe skąd Pluton wytrzasnął takiego pakera, jak nic ponad dwa metry wzrostu, a każda z rąk grubsza niż moja talia! Mężczyzna zacisnął pięści jakby miał zamiar ją uderzyć. No tak, taki mały móżdżek, że pewnie trudno mu odróżnić człowieka od worka treningowego.
            -Stałeś – powiedział jak gdyby nigdy nic.
            To go zamurowało, wcześniej mało kto mu się stawiał. Można powiedzieć, że nikt. A teraz dziewczyna , ledwo dorastająca do metra sześćdziesięciu, dawała znać iż guzik obchodzi ją ten pokaz siły. Drągalowi coś zaświtało i jakby z zakłopotaniem przejechał palcami po spodniach oraz bluzie z tworzywa sztucznego, a po chwili wahania wyciągnął z kieszeni kopertę.
            -Siodemka? – zapytał wpatrując się w nią swoimi bladoniebieskimi oczami.
            -A jak tak, to co? – odpowiedziała, buntowniczo wyciągając do przodu podbródek.
            -Szef ma dla ciebie łobotem.
            -Tak, to ja – kliknęła znacznik, na którym pokazało się jej aktualne zdjęcie i Numer Obywatela – Czego chce?
            -Nie moja działka, mnie łobotem wykonać – po czym bez słowa podał jej kopertę i wyszedł z Lombardu.
            Jeszcze chwilę słychać było brzęk łańcuchów na grubej szyi oraz głuche dudnienie wielkich stóp.
            Całemu „zajściu”, jak gdyby nigdy nic, przyglądał się stary człowiek. Cała jego pociągła twarz naznaczona była setkami zmarszczek, szczególnie skumulowanymi na czole i wokół powiek. Na dużym orlim nosie spoczywały druciane okulary, zza których wyglądały inteligentne szare oczy. Mężczyzna ubrany był w wiekowy i podniszczony, ale czysty garnitur. Siwa broda i włosy, były bardzo zadbane.
            Starzec spojrzał na nią pytająco i podniósł prawą brew do granic możliwości. Dziewczyna bez zbędnego gadania położyła niewielki, czarny sześcian na skraju lady. Merkury zwinnym ruchem porwał pamięć i czym prędzej włożył do czytnika. Mała, zielona diodka zamrugała, a na ekranie obok zaczęły przewijać się dane. Kolejny twarze i gigabajty tekstu przewijały się błyskawicznie, ale Mosze jakimś sposobem odgadywał wszystko co było najważniejsze i najcenniejsze.
            -Ho, ho, ho. Kogo my tu mamy? To przecież sam wicepremier we własnej osobie… Siódemka, czy ty zdajesz sobie sprawę z tego ile to jest warte?
            -Procesor śnienia i antena do Chrząszcza, nowy kombinezon termiczny, noktowizor i jedna porcja więcej przez najbliższe dwa lata. Tak, wiem ile to jest warte.
            -Hmm… lubię cię złodziejko. Jesteś moim najlepszym dostawcą, a ja dbam o swoich, więc… dołożę ci do tego jeszcze dwie działki kwasa. – powiedział kładąc pojemnik na stół.
            -Zgoda.
            Wiedziała, że sama go nie zużyje, ale znała ćpunów, którzy mogli zrobić wszystko za ten narkotyk.
            -Przyjdź jutro, najpóźniej pojutrze po resztę. – rzucił na odchodnym, gdy wychodziła z Lombartu.

            Wciągnęła w nozdrza zapach zatęchłych korytarzy po czym skręciła w jeden z tych nieoświetlonych. Musi jak najszybciej sprzedać towar zanim ktoś z Milicji Ludowej się dowie.

*
Komentujcie, nie ma nic bardziej zachęcającego dla twórcy niż konstruktywna krytyka i słowa pochlebstwa.