Popularne posty

piątek, 8 maja 2015

Zrodzeni by umrzeć

                Życie nie miało sensu…
                …Nie ma, i nie będzie miało.
***
                Mocny pancerz otaczający jej ciało powinien przygniatać. Ale się tak nie dzieje. Silniki egzoszkieletu powodują, że każdy ma wrażenie jakby był super bohaterem.
                Ale tak nie jest. Po prostu oni chcą żebyś tak myślał, wtedy wszystko staje się prostsze. Łatwiej zdobywać kolejne terytoria, gdy narkotyk wdziera się w umysł. Łatwiej pić kolejną butelkę wina, wiedząc, że twoje żołnierzyki setki parseków dalej, zdobywają dla ciebie pieniądze. Łatwiej opalać swoje grube ciało na piaszczystych plażach, mając świadomość, że farbowana celuloza wpływa na twoje konto. Łatwiej…
                …jej na pewno nie było.
                Zbroja cały czas ją miażdżyła, ale niestety nie będzie mogła jej zdjąć i najzwyczajniej wświecie odejść, kombinezon zatruł jej umysł. Świadomość zdawała się być niczym wykręcona ścierka. Nie ma wody-myśli, ale wciąż da się wyczuć wilgoć. Jej głowa była właśnie czymś takim.
                Mózg ciągle podsuwał obrazy, wspomnienia, namiastkę myśli… jednak to było niewystarczające. Rękom i nogom ciągle wymuszano ruchy, których nie chciała. Wszystko to było mechaniczne – nie jej.
                Mimo to posuwała się ciągle do przodu, przed siebie. Bez chwili wytchnienia, odpoczynku. W tym samym tempie…
                Głęboko wśród myśli coś karze jej przestać, ale nie umie. Jest zbyt słaba.
                Kilkadziesiąt metrów dalej widzi ruch…
                Bez zastanowienia strzela tak jak jej kazali. A po tym ulotnym wrażeniu samoświadomości zostaje jedynie kropla wody na policzku.
                Wszędzie w pobliżu rozsiane są podobne niej zombie, cały czas iść bez zastanowienia. Byle dostać kolejną dawkę. Ale ona już o tym nie myślała, środek zaczął działać.
                Pociski z jej karabinu wylatywały z lufy, i zmierzały prosto do celu, a rzadko chybiały. Krew niewinnych istot zwilżała piasek i barwiła go na zielono. Ziemia była zorana odciskami ciężkich butów i łap. Powietrze wokół rozdzierał niemy krzyk istot, ale nikt go nie usłyszał. Już nikt nigdy nie usłyszy…
Celuloza coraz szybciej wpadała do tłustych łap super-korporacji, a pociski gruchotały kolejne kości i miażdżyły kończyny.
***
Rękawiczka przeczesywała powoli śmietnik. Większość stanowiły jedynie niepotrzebne puste puszki, których miała już nadmiar. Czasami zdarzały się jednak takie skarby jak przeterminowana o kilka dni konserwa lub nawet świeże owoce wśród, których znalazł się ten jeden spleśniały. Społeczeństwo jest okrutne.
Podczas przeszukiwania kolejnego śmietnika, nagle poczuła jakby coś ją ugryzło. Błyskawicznym ruchem chwyciła zardzewiały nóż kuchenny i nie podnosząc bolącej dłoni zanurzyła ostrze. Rozległ się cichy pisk.
Bez cienia obrzydzenia ścisnęła swoją zdobycz i wyciągnęła potwornie chudego szczura bagiennego. Na ten widok ślinka jej pociekła, a w brzuchu głośno zaburczało. Ale to wciąż było mało, musiała znaleźć więcej, bo inaczej niedługo zacznie słabnąć…
…cicho policzyła w myślach. Nie jadła tylko dwa dni, więc w gruncie rzeczy mogła zjeść zwierzę teraz, ale… nie. Może szczęście jeszcze się do niej uśmiechnie w tym dniu.
Z tyłu za nią coś zaszeleściło. Nauczona doświadczeniem, rozejrzała się czujnie po wąskim przejściu między dwoma wieżowcami. W zasięgu wzroku nie zauważyła nikogo, tak więc miała nadzieję, że coś się w końcu złapie w sidła, które sprawdzała już od dobrych czterech dni.
Kocim krokiem, nie spuszczając wzroku z przejść, podeszła do skraplacza. Z rurki, o  średnicy nie przekraczającej grubością jej ramienia, bardzo powoli sączyła się woda. Niemalże krystalicznie czysta wpadała do manierki umieszczonej dokładnie pod nią. Woda wypełniała butelkę w połowie jej półlitrowej objętości.
Miała jeszcze bardzo dużo czasu, pół dnia. Wszystko mogło się zdarzyć…
…a stało się najgorsze.
Z obu stron uliczki szły powoli Hieny, zbieranina najbardziej tępych osiłków w całym mieście, jak nazwa wskazuje wszyscy byli padlinożercami. Każdy z nich miał nowe, jak na nasze standardy dobre, ubranie z polaru w jednakowym dla wszystkich szarym kolorze. Sześciu facetów i dwie kobiety, bez wyjątku obcięci na łyso.
Dziewczyna gorączkowo rozejrzała się po ścianach, najmniejszych występów które mogłyby sugerować kryjówkę przemytników. Skoczyć wyżej niż dwa metry nie można było nawet co marzyć, ale i tak bloki były gładkie, bez drabin przeciwpożarowych tak popularnych w bogatych dzielnicach. Skończy osę na tym, że schowała zabitego szczura do kurtki.
Hieny już się nie kryły, jak czyniły to wcześniej i zapewne dla mieszkańca wysokich dzielnic byli niewidzialni, ale teraz nie starali się nawet robić pozorów. Szli sobie środkiem ulicy jakby byli u siebie.
-Czołem Nataszka – powiedział, wyglądający znajomo osiłek, stojący na przedzie – Ciągle prowadzisz szlachetne życie karalucha?
W odpowiedzi dziewczyna przygryzła tylko wargę.
-Oj. Natasza, Nataszka, Nata… Co ty byś beze mnie zrobiła? Mam dla ciebie propozycję – powiedział z obleśnym uśmiechem, który wykwitł na jego twarzy niczym pękający wrzód – Koledzy potrzebują się zabawić, w gruncie rzeczy ja też więc jeśli chcesz… mam dla ciebie coś ciekawego.
Byk, bo tak go nazywano, zaczął wyjmować z kieszeni kolejne konserwy. Ustawiał je jedna na drugiej na asfalcie, aż uzbierało się dziesięć.
-Bierz, bierz, nie krępuj się. Damy ci jeszcze więcej jeśli tylko poratujesz nas w potrzebie – po kamienicach poniosło się echo obrzydliwego rechotu.
Natia była wewnętrznie rozdarta. Od dłuższego czasu marzyła o tym, aby chociaż przez chwilę najeść się, a nie tylko zaspokoić głód. Ale to było okropne! W jej wciąż dość wyidealizowanym świecie nikt nie powinien zniżać się do tego poziomu by za jedzenie… nawet we własnej głowie nie umiała tego pomyśleć. Z drugiej strony odmówić… bała się myśleć co by zrobili gdyby powiedziała „nie”. Było jednakże trzecie rozwiązanie…
Podniosła stojącą obok manierkę i zaczęła iść w kierunku oprawców, zaczęli coś krzyczeć z rozbawieniem. Trzydzieści kroków, kap, kap, kap. Nóż ciążył w rękawie. Dwadzieścia kroków, kap, kap, kap. Żelazna kulka z łożyska z trudem mieściła się w zaciśniętej dłoni. Dziesięć kroków, kap, kap, kap…
Niespodziewanie dla wszystkich zerwała się biegiem prosto na rzezimieszków. Błyskawicznym ruchem zgarnęła puszki i czym prędzej w biegu upchnęła je w małym plecaku, który szybko zarzuciła na ramię. Niezauważalnym ruchem cisnęła żelazną kulką prosto w oko najszybszego z Hien. Chluśnięcie wodą w twarz najbliższej kobiety, nie było zbyt spektakularne, ale przynajmniej oszołomiło ją na dłużej.
Najdalej z nich stał Byk. Ale i z nim sobie poradziła. Siłą rozpędu wyrżnęła jak najmocniej walnęła w jego słabiznę. Zardzewiały nóż przez pęd nie trafił w tętnicę, tylko przeciął ramiączko torby, nie myśląc zbyt wiele chwyciła ją. A kiedy bandyta upadał pognała dalej.
-Uhh… – stęknął w tyle mięśniak.
-Moje oko! – zawył sprinter na widok płynu na palcach dłoni, którą jeszcze przed chwilą przyciskał do oczodołu.
-Hrr… Gonić tego… uhh… kurwa jebanego… ćpuna.
Ale ona już się nie obracała. Miała w głębokim poważaniu czy zaczną ją gonić, lub stchórzą jak zwykle. Większość z nich była tak powolna, że nie dogoniliby szczura. Żaden z nich nie wiedział także, że za najbliższym metalowym kubłem jest dziura w ścianie…
…Nata przesunęła przeszkodę na tyle na ile zdołała i przecisnęła się przez wąską szczelinę. Znalazła się w śmierdzącym zwierzęcymi szczynami tunelu z wystającymi ze ścian obtłuczonymi cegłami – wykopali go właśnie na taką okazję.
Nie czołgała się nawet dziesięciu metrów, a z tyłu usłyszała charczące sapanie. Kark przeciskał się przez tunel z wielkim trudem i nieustannie było słychać jak zahacza o krawędzie pustaków. Był zbyt gruby, w odróżnieniu od niej – czuła się praktycznie jakby szła przez korytarz.
Odpychając się łokciami, ramionami, kolanami, stopami… wszystkim czym mogła… wreszcie wydostała się na drugą stronę budynku pod którym musiała uciekać. Znalazła się w bliźniaczej, do tej w której ją znaleźli, uliczce. I zaczęła przebierać nogami ile starczyło jej sił. Miała plan, na taką sytuację całkiem dobry. Zresztą o innym nie mogło być mowy…
Stukot butów niósł się echem po ścianach.
Z daleka usłyszała stłumione przekleństwo i rumor z jakim gangster odsuwał kontener. Zaklęła w myślach. To miało zająć mu więcej czasu. Ale cóż… Nie można oczekiwać, że wszystkie marzenia się spełnią. W tej chwili jej największym było to, aby policyjny but zadziałał… Bo inaczej może być ciężko. Na przykład do końca życia zostanie marmoladą na chodniku.
Całe szczęście miała dobrą pamięć. Akurat w tym miejscu, na tym budynku była drabina do przejścia technicznego na dachu.
Jednym skokiem znalazła się na konstrukcji, która zaskrzypiała niebezpiecznie. Jeśli nie zrobi tego zbyt szybko cały misterny plan w… Gdy dres znajdzie się maksymalnie na środku drabiny ta zawali się pod jego ciężarem, a ona razem z nim poleci z wysokości kilkunastu metrów na asfalt. I tym razem znów „może” zostanie marmoladą. A tego by nie chciała, ani trochę.
Każdy szczebel zgrzytliwie protestował przed jej obecności, ale cóż… nie wszystkim dogodzisz.
Była dokładnie w połowie, na wysokości dwudziestu metrów, gdy coś przeleciało jej nad uchem i musnęło jej włosy, walnęło w pręt. Jej własna kulka łożyskowa!
-Chodź na dół głupi ćpunie! Albo sam po ciebie pójdę, a wtedy nie będzie już tak przyjemnie!
-Srał kotek, srał…
Na wszelki wypadek obejrzała się przez ramię. Kilka pięter pod nią wciąż krzywił się z bólu Sęp. Z oczodołu wystawała żyłka, na której beztrosko dyndały resztki oka. Drugie, które mu pozostało było nabiegłe krwią i jak zawsze zimne. Blada twarz zdawała się być naciągnięta na czaszkę, cała skóra była łysa nawet w miejscu w którym powinny być brwi i rzęsy.
-Uważaj, bo wreszcie będziesz miał coś na twarzy. Oprócz oka…
-Grr… Nie fikaj pieprzony gówniarzu.
Powoli i ostrożnie zaczął się wspinać. Pod jego, nieporównywalnie większym, ciężarem wszystko zaczęło się trząść. Natia przyspieszyła.
Zostały tylko dwa metry…
…poczuła, że świat zaczyna się bujać i spojrzała w dół, a potem w górę. Zrozumiała. Drabina w końcu nie wytrzymała pod wspólnym ciężarem i zaczynała odpadać. Widziała śrubę, która wraz z tynkiem powoli wysuwała się z bloku.
Metr…
…nie ma czasu. Odepchnęła się ze wszystkich sił jakie w sobie zebrała, a potem odskoczyła w lewo. Palce obu rąk złapały za krawędź budynku.
Nagle poczuła bardzo silne uderzenie w prawe ramię. W dół z niewyobrażalnym hałasem spadał ciężki kawał metalu, a z nim człowiek. Gdy tak wisiała na nieobtłuczonej ręce, upadek złej istoty zdawał się wiecznością…
…jednak kiedy „to nastąpiło” mogłaby przysiąc, że w zgrzycie metalu o drogę, słyszała także nieprzyjemny chrzęst.
Myślała wtedy, że już po wszystkim. Czuła ciągłą eksplozję bólu w prawej ręce, a palce lewej odmawiały posłuszeństwa. Jednak trzeba było to zrobić. Wóz, albo przewóz, pomyślała. Zaciskając zęby zdjęła pasek plecaka i wykonała silny zamach w górę. Poczuła jakby się unosiła. Kilka razy kopnęła mur i łomotem spadła na dach – jej wybawienie.
Natia leżąc na popękanej papie zanosiła się histerycznym śmiechem niczym wariatka. Jej ramiona podrygiwały gwałtownie do jakiejś szalonej muzyki. Niebieskie włosy rozsypane wokół głowy i różowoczerwone tęczówki oczu, dopełniały wrażenia.
Wstała i odplątała przywiązany do paska but. Dla większości mieszkańców stacji wyglądał jak efekt pracy niezrównoważonego psychicznie majsterkowicza. Ale ci którzy choć raz byli na terenie jakiejś korporacji widzieli w nim element wyposażenia aparatu ucisku. Wysoki, czarny, z grubą podeszwą i małym tytanowym pudełeczkiem z tyłu. Dziewczyna zamieniła go ze swoim, który wylądował w skradzionym plecaku, i zrobiła krótki rozbieg. Odbiła się od krawędzi. Raz kozie śmierć.
Mogła nic nie robić i skończyć, ale nie zrobiła tego. W ludziach jest niezrozumiała wręcz chęć życia.
Uderzyła lewą nogą o pudełeczko i gwałtownie zatrzymała się. Choćby robiła to codziennie zawsze było to dla niej zaskoczeniem. Włosy, nieograniczone grawitacją, falowały niczym jakieś egzotyczne rośliny na wietrze. Jeden but zawsze stanowił problem z utrzymaniem równowagi, ale i tym razem poradziła sobie – byle nie zatrzymać się pośrodku…
… ułożyła ręce wzdłuż ciała, z lekko odstającymi dłońmi. Zmieniając ich pozycję w odpowiedni sposób wzbiła się ku Dzielnicy Niedotykalnych. Szczyty budowli po przeciwnej stronie asteroidy rosły w oczach. Natia minęła niebezpieczny środek i zaczęła przybliżać się do upragnionego miejsca lądowania. U góry widziała już znajome twarze, które czekały na relację z poszukiwań. U góry… na dole… u góry… mniejsza z tym. Orientacja w przestrzeni  to suka.
I właśnie wtedy kiedy wydawało się, że już po wszystkim, cały misterny plan się spieprzył.
Coś zatrzeszczało, coś zaszumiało i zapiszczało – but się wyłączył.  Dziesięć metrów nad ziemią, zanim szabrowniczka zdarzyła obrócić się o sto osiemdziesiąt stopni. Także wtedy życie uratował jej kradziony plecak.
Kiedy spadała mignęło jej w głowie, że to trochę za wcześnie, ale ta myśl została stłumiona przez chęć przeżycia.
O wystający pręt, zostawiony przez leniwego robotnika, zahaczył jeden z plecaków. Teraz znalazła się jedynie dwa metry nad ziemią z jedną ręką pogruchotaną, a drugą wyrwaną ze stawu. Mimo, że z bólu ćmiło się jej w oczach, wyciągnęła wspomniany już zardzewiały nóż i przecięła drugi pasek.
Spadła…
…zawartość plecaka rozsypała się po uliczce…
…ale jej już to nie obchodziło…
…odpłynęła…

…daleko.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz